sobota, 5 grudnia 2015

2. Wzajemne zależności to klucz do sukcesu

Oniemiałam. Doprawdy oniemiałam, nie mogąc wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Głupia! Głupia! Głupia! Tyle czasu poświęciłam, przygotowując się do dzisiejszej rozmowy kwalifikacyjnej. Każdego ranka ćwiczyłam przed lustrem mowę ciała; sposób gestykulacji, mimikę twarzy. Chciałam mu zaimponować. Chciałam mu pokazać, że jestem dostatecznie kompetentną osobą na to stanowisko, że podołam każdemu wyzwaniu, że potrafię tworzyć rzeczy niezwykłe, że projektowanie od zawsze tkwiło gdzieś w moim wnętrzu. Zaczynając od niezrozumiałych nikomu bazgrołów w bloku rysunkowym i zlepianiu przecudacznych figur z kolorowych klocków lego, po tworzenie kilkustronicowych projektów na specjalnych kartkach wielkości A2, a na szczegółowej wizualizacji komputerowej przyszłych osiedli kończąc. Nie mogłam za to pozwolić, by nowy pracodawca dostrzegł w moich oczach strach. Posada w tak renomowanej firmie jak Dreary Holidings była marzeniem każdego, młodego architekta. Dawała swego rodzaju niezależność, przeogromną możliwość nieustannego rozwoju w branży, ale przede wszystkim – pozwalała na tworzenie przepięknych, architektonicznych dzieł sztuki. Projekty Dreary Holidings zapierały dech w piersiach nie tylko znawcom tematu, ale także zwykłym laikom.
Teraz wszystko legło w gruzach!
Mężczyzna ubrany w idealnie wykrojony garnitur wszedł do pomieszczenia i bez pardonu ruszył od razu w kierunku biurka. Rzucił na blat kilka teczek, telefon i kluczyki, potem odetchnął z ulgą i rozpiął granatową marynarkę, w międzyczasie rzucając mi przelotne spojrzenie.
Żołądek znów podskoczył mi do gardła. Cholerka, musiał być zły. Nic dziwnego, skoro kilkanaście minut wcześniej doszło między nami do czołowego zderzenia nieopodal podziemnego parkingu. Było mi wstyd. Naprawdę, jak jeszcze nigdy dotąd.
– Jeszcze raz chciałem bardzo panią przeprosić za niedogodności. – Subtelny uśmiech, ciepło bijące z hebanowych oczu, a zwłaszcza szczerość tych słów, sprawiły, że zalała mnie fala przedziwnego ciepła. Moje policzki i uszy musiały właśnie stać się czerwone, bo piekły niemiłosiernie.
– N-nic się nie stało, naprawdę – zająknęłam się. Wypracowywany miesiącami profesjonalizm gdzieś ze mnie uleciał.
– Mamy ostatnio małe zamieszanie w firmie. Zebranie za zebraniem, miliony spotkań, więc biegamy z miejsca w miejsce. – Pochylił się nad biurkiem i przewertował kartki znajdujące się w jednej z teczek.
– Och, rozumiem.
– Napije się pani czegoś? – zapytał, w dalszym ciągu zajęty przeglądaniem dokumentów.
Oczekiwałam raczej surowego, wymagającego szefa, który bardziej pomiata zwykłymi pracownikami niż kaja się przed nimi, oferując filiżankę kawy w ramach rekompensaty za mało istotne przewinienie.
– Nie, dziękuję – odparłam i z przyjemnością stwierdziłam, że wreszcie odzyskałam naturalny rezon. Pan Uchiha również zakończył właśnie walkę z papierologią i w końcu mogliśmy przejść do meritum całej sprawy. Ponownie z jego ust padło słowo ,,przepraszam”, zaraz potem zostałam uraczona mocnym uściskiem dłoni i nastąpiła krótka wymiana uprzejmości.
Ostatecznie jakoś poszło. Kiedy zaczęłam opowiadać o tym, czego się nauczyłam przez te wszystkie lata, o mojej pasji do projektowania, o moich mocnych i tych słabych stronach, buzia mi się nie zamykała. Gadatliwość tego stopnia z pewnością nie należała do pozytywnych cech, jednak pan Uchiha uśmiechał się, kiedy mówiłam, więc chyba ostatecznie nie wypadłam aż tak tragicznie. Na wszystkie pytania odpowiedziałam wyczerpująco i raczej nikt inny nie byłby w stanie powtórzyć takiego wyczynu. Chciałam mu pokazać, że architektura to moja pasja. Chciałam, żeby zauważył we mnie szczery zapał do pracy.
– Mam już ostatnie pytanie. I jest to raczej prywatna ciekawość. – Zaśmiał się cicho, odpierając się łokciami o blat biurka i splatając dłonie tuż przed twarzą. –  Jaki jest pani ulubiony styl?
Nabrałam do płuc całkiem sporą dawkę powietrza.
– Ulubiony? Hm. Włochy w okresie renesansu, a dokładniej budowle powstałe w pierwszej połowie XVI wieku. Florencja, Toskania czy Wenecja… Zwłaszcza Wenecja… Palazzo otoczone zewsząd wodą wyglądało malowniczo. Wąskie i kręte uliczki, zakamarki, szerokie mosty, wielkie place… Szkoda, że taki układ nie przetrwał do dzisiejszych czasów. Niektóre budowle miały naprawdę ciekawą konstrukcję… Na przykład… – Urwałam, w porę uświadamiając sobie, że znowu zboczyłam z głównego tematu. – Cóż, tak poza tym, to powiedzmy... styl wiktoriański.
– Więc interesują panią bardziej starocia niż nowoczesne budowle? – Jego głos w jednej sekundzie stał się przerażająco chłodny. Nagle obleciał mnie strach. Czyżbym tą ostatnią wypowiedzią wszystko zepsuła? Boże, nie!
– Tak, podobają mi się, ale… To znaczy… – Nie wiedziałam, w jaki sposób wybrnąć z pułapki. – Czasem można nowe połączyć ze starym. Można też budynki wkomponować w otoczenie, zamiast od razu niszczyć przyrodę i zalewać zieleń betonem. Można też zrobić coś takiego… – Palcami wskazującymi malowałam w powietrzu różne figury, jakby miało to faktycznie w jakikolwiek sposób zobrazować tak złożone myśli.
– Przyjmuję panią.
– Nie! Ja to wytłumaczę! Ja naprawdę wiele potrafię!
Mężczyzna spojrzał na mnie zaskoczony, jednak nie odezwał się nawet słowem.
– Zaraz… co pan powiedział? – Wstałam z zajmowanego miejsca i zbliżyłam się do biurka. Ponownie dzisiejszego dnia zabrakło mi tchu.
– Przyjmuję panią – powtórzył spokojnym, ciepłym głosem, a ja stałam osłupiała, wpatrując się w czerń jego oczu. – To znaczy, jeżeli pani się zgodzi. Nie omówiliśmy jeszcze wynagrodzenia, czasu pracy i jeszcze…
– Dziękuję! – krzyknęłam i otumaniona przez euforię rzuciłam się przyszłemu szefowi na szyję. – Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Nie pożałuje pan! Nie pożałuje pan! Nawet nie wie pan ile to dla mnie znaczy!
Mężczyzna w pierwszej chwili zastygł w bezruchu, dopiero po dłuższej chwili odchrząknął głośno, a następnie, tym razem znacznie surowszym tonem, powiedział:
– Pani Haruno, takie zachowanie jest trochę… nie na miejscu.
Wycofałam się natychmiast, a przeprosinom nie było końca. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, jednak to ta szalona radość wywołała u mnie zupełnie niekontrolowany odruch.
Uchiha poprawił koszulę, następnie zapiął dwa pierwsze guziki marynarki, a ostatni pozostawił wolny. Nie spojrzał już na mnie zaabsorbowany przez stos teczek znajdujących się na biurku.
– Niestety, ale uważam, że nasze spotkanie znacznie się przeciągnęło – mówił to tak profesjonalnym i suchym tonem, że byłam aż zaskoczona zmianą, która raptownie w nim zaszła. – Moja sekretarka udzieli pani wszystkich niezbędnych informacji, dobrze? Skoro i tak zgadza się pani na nasze warunki…
Skinęłam głową.
Cały stres uleciał ze mnie w jednej chwili. Wreszcie odetchnęłam z ulgą i szczerzyłam się sama do siebie. Zabrałam jeszcze torebkę i notatki, które studiowałam tuż przed samą rozmową, potem pożegnałam się z prezesem i opuściłam jego gabinet. Od razu chwyciłam telefon i wybrałam numer do mamy – w końcu z kimś musiałam się podzielić tak rewelacyjną wiadomością!
Nadal nie mogłam w to wszystko uwierzyć! Tata nauczył mnie, że jeżeli chcemy do czegoś dojść w życiu, to nie możemy iść na skróty, bo wtedy nigdy nie będziemy w pełni usatysfakcjonowanymi ze zdobycia swojego celu. Nieważne, jak ciężka i długa jest droga do pokonania, trzeba spiąć pośladki i pracować, aby mieć to, czego się pragnie. Chyba tatko miał rację.


Tydzień minął jak z bicza strzelił. Yuiko pierwszego dnia w Dreary Holidings dokładnie oprowadziła mnie po calusieńkiej siedzibie firmy. Niestety, niewiele z tej wycieczki zdołałam zapamiętać. Budynek przytłaczał swym ogromem, ilością pięter, gabinetów i sal konferencyjnych. Jedynie w oczy rzuciły mi się prześliczne, choć abstrakcyjne obrazy wywieszone w jednym z korytarzy. Tak poza tym, wnętrze Dreary Holidings jakoś nieszczególnie różniło się od wnętrza innych korporacji, w których bywałam już wcześniej, przez co, szczerze mówiąc, byłam troszeczkę zawiedziona.
Yuiko pokazała mi mój boks. Szczęśliwym trafem został umiejscowiony tuż przy ogromnym oknie, skąd miałam doskonały widok na centrum miasta. Doprawdy urokliwy zakątek. Tylko, że ja mierzyłam znacznie wyżej. Dość szybko zamierzałam awansować ze zwykłego robola, by przeskakiwać pomiędzy kolejnymi szczeblami kariery. Posłusznie wykonywałam każde zadanie, nawet to najbardziej idiotyczne. Na zebraniach częściej posyłali mnie po kawę, niż pytali o cokolwiek. Nieważne. Zaciskałam mocno zęby, wsypując cukier do kolejnych, plastikowych kubeczków, a potem rozdawałam je z szerokim uśmiechem na ustach. Piątego dnia ktoś wezwał mnie w ,,pilnej sprawie”. ,,Pilną sprawą” było sprawdzenie istniejących już projektów. Mogłam ewentualnie wyrazić swoje zdanie, czy powinniśmy przesunąć okno o centymetr w lewo lub w prawo, a może jednak pozostawić wszystko tak, jak jest. Cóż, z uśmiechem opowiedziałam, że plany są tak genialne, że chyba nie mogłabym mieć do nich absolutnie żadnych zastrzeżeń. Oczywiście osobiście wyrzuciłabym ten nic nie warty projekt przez okno i zaczęłabym tworzenie zupełnie od podstaw, w zupełnie innych stylu, uwzględniając w nim urokliwe otoczenie. Ale to jeszcze nie ten czas. To nie ten czas na wymądrzanie się.
Po południu, niedługo przed zakończeniem pracy, odwiedziła mnie Yuiko, kładąc na moim blacie stos dokumentów do podpisania. Hm, no tak, albo zostanę po godzinach, albo odłożę wszystko na jutro, o ile jutro nie dołożą mi kolejnej stery teczek.
– Yuiko, mogę mieć do ciebie dyskretne pytanie? – Złapałam ją za ramię, kiedy ta zbierała się już do wyjścia.
– Hm? – mruknęła wyraźnie zaciekawiona.
– Nie pracujesz tutaj aż tak długo, prawda? W jaki sposób tak szybo awansowałaś.
Miyoshi nie odpowiedziała od razu. Dałabym sobie rękę uciąć, że gdyby nie solidnie wykonany makijaż jej twarz niemal w całości pokryłaby się właśnie intensywną czerwienią.
– Cóż… – szepnęła i pochyliła się nade mną. – Powiedzmy, że z panem Uchiha łączą mnie wzajemne zależności. To jedyna – podkreśliła to słowo – skuteczna droga awansu w Dreary Holidings.
Zmrużyłam oczy.
– Obawiam się, że jednak nie rozumiem – powiedziałam po chwili zastanowienia. Yuiko uśmiechnęła się do mnie szeroko, a potem przerzuciła płaszcz przez ramię i wyszła.


Postanowiłam zostać po godzinach. Lepiej nie zwlekać z pracą i czekać aż się namnoży, tylko wszystko wykonywać od ręki. Światła w głównym korytarzu zostały przygaszone, a w innych panowała kompletna ciemność. Stwierdziłam, że wypełnione dokumenty odłożę na biurko Yuiko, żeby mieć już wszystko z głowy i rano nie błąkać się po firmie. Raczej nic się nie stanie i do tego czasu nic nie zginie. Gdy wykonałam zadanie i zamierzałam już udać się w kierunku wind, usłyszałam huk. Coś ewidentnie, jakby szklanego, spadło ze znacznej wysokości i rozbiło się o podłogę. Potem do moich uszu dotarły stłumione jęki… To było dziwne i przerażające zarazem. Wahałam się, czy podążyć za źródłem tajemniczych odgłosów, czy wezwać ochronę, czy może odejść…
Cholerka!
Postanowiłam, że najpierw sama ocenię sytuację, bez sensu przecież wszczynać alarm na darmo. Nie musiałam iść daleko. Wpatrywałam się w delikatnie uchylone drzwi gabinetu, w którym paliła się niewielka lampka. Podejrzane dźwięki przybierały na sile, a ja panikowałam coraz bardziej. Serce podskoczyło mi do gardła, gdy ujęłam dłonią klamkę i cichutko zajrzałam do środka.
Pobladłam natychmiast. Otępiała patrzyłam na scenę rozgrywającą się we wnętrzu gabinetu. Pan prezes obrócił właśnie tyłem do siebie nieco opadłą już z sił Yuiko, zostawiając na jej nagim pośladku soczystego klapsa.
Cóż… Powiedzmy, że z panem Uchiha łączą mnie wzajemne zależności. To jedyna skuteczna droga awansu w Dreary Holidings.
Biegiem rzuciłam się do wyjścia.

Od Autorki: MOI KOCHANI! <3 Przepraszam, że musieliście aż tyle czekać (specjalnie urwałam się z PSZYRY, żeby go dokończyć ehe hehe he ^_^ – a tak poważnie, to jestem chora ;/). W tym roku szkolnym mam bardzo dużo zajęć (również tych pozalekcyjnych) i jakoś ciężko mi znaleźć wolny czas na pisanie. Rozdział chciałam dodać już wczoraj, ale wystąpiły problemy z internetem he he. Mimo wszystko postaram się dodawać rozdziały dość regularnie. ;p

Co do ,,plagiatu”, to nadal ten temat głęboko w poważaniu, bo NIGDY NICZEGO NIKOMU NIE ZABRAŁAM. Więc… WALCIE SIĘ HEJTERZY, niech teraz skacze Wam gul! :* :* :* Nie piszę bloga dla Was, tylko dla mojej przyjaciółki Pati i jej chłopaka Michała, tylko jej zdanie się dla mnie liczy ♥ I innych kochanych duszyczek, które nie życzą mi źle.

Papapapa!